Biszkek – Ałma Ata – Kanion rzeki Czaryń – Ałma Ata – Moskwa – Brześć – Warszawa – Katowice
Ikarus, którym jedziemy, co chwilę staje, a kierowca kupuje przeróżne rzeczy, począwszy od malin, a skończywszy na cemencie. Cóż, Kirgizja jest tańsza od Kazachstanu, więc każda okazja zarobienia dodatkowych pieniędzy jest dobra. Wreszcie granica, którą bez przeszkód pokonujemy, i w nocy jesteśmy w Ałma Acie. Idziemy do rodziny, u której za pierwszym razem wynajmowaliśmy pokój, modląc się, aby nie mieli innych ludzi. Mamy szczęście, pokój jest pusty, tak więc zostajemy na noc. Na drugi dzień od samego rana załatwiamy bilety do Moskwy. Pomaga nam w tym Żenara - studentka z Ałma Aty, którą poznaliśmy dzień wcześniej w autobusie. Dzięki jej pomocy i dwóm wizytom u naczelnika stacji udaje nam się w końcu kupić bilety. Nie są co prawda takie, jakie byśmy chcieli (z Ałma Aty z przesiadką w Karagandzie do Moskwy za 38 USD jeden) – jedziemy bezpośrednio z Ałma Aty do Moskwy za 65 USD bilet. Dobre i to. Nie płacimy w końcu taryfy dla
inastrańców.
Z ciekawości dowiadujemy się w ambasadzie chińskiej o warunki uzyskania wizy do tego kraju. Cena 30 USD i dość długi czas oczekiwania – tydzień. Żeby skrócić czekanie do 2 dni trzeba dopłacić kolejne 20 USD. Do tego wszystkiego potrzebne jest zaproszenie. Oczywiście, dajemy sobie spokój. Na drugi dzień wynajmujemy busa za 2500 tengów (19 USD) i jedziemy do Kanionu rzeki Czaryń (ok. 250 km na południowy–wschód od Ałma Aty w kierunku miasta Kegen), który znajduje się jakieś 150 km od granicy chińskiej i – jak twierdzą tubylcy – pod względem wielkości ustępuje tylko temu z USA. Kanion jest rezerwatem, do którego trzeba kupić bilety po 150 tengów od osoby + 400 za auto. Jest olbrzymi i robi niesamowite wrażenie. Zostajemy tam 3 dni.
Robię masę zdjęć, bardzo podobają mi się wysokie posągi skalne o przedziwnych kształtach. Cały czas trzeba bardzo uważać na żmije, których jest tutaj mnóstwo, a także na pająki wielkości myszy. W dniu naszego wyjazdu rozpadało się, dlatego też nawet dość chętnie opuszczamy to miejsce i wracamy do Aty.
Pociąg do Moskwy mamy za 3 dni, więc znowu meldujemy się na naszej znajomej kwaterze. Przez ten czas zwiedzamy dokładnie miasto: Muzeum Narodowe, Muzeum Instrumentów Ludowych, zaliczamy Międzynarodowy Festiwal
Asia Dauysy. Oprócz lokalnych wykonawców jest wielu z Tadżykistanu, Uzbekistanu, Indonezji, Kirgizji, a nawet z Bułgarii. W sumie nawet da się bawić. Tutaj poznajemy młodego milicjanta, od którego dowiadujemy się, że na pobyt w Kazachstanie dłuższy niż 3 dni powinniśmy mieć wizę. Nie przejmujemy się tym jednak, w końcu lada dzień wyjeżdżamy.
W Ałma Acie czujemy się już tak pewnie, że wieczory spędzamy na deptaku w knajpkach, pijąc spore ilości piwa i wracając na kwaterę późno w nocy.
I w końcu wracamy do domu. Na godzinę przed odjazdem naszego pociągu spotykamy Siergieja, który jechał z nami z Kijowa do Karagandy. Oczywiście takie spotkanie trzeba oblać – w ciągu godziny idzie litr wódki, przy czym Siergiej wypija prawie połowę z tego sam. Jest przy tym zupełnie trzeźwy, podczas gdy nam nieźle już szumi w głowach. Żegnamy się z Siergiejem i wsiadamy do pociągu. I tu znowu mamy przygodę z milicją – przyczepiają się do wizy, a raczej do jej braku. Tak jak się można było tego spodziewać, zabierają nam paszporty.
Robi się coraz mniej ciekawie, od odjazdu dzielą nas już minuty, a my jesteśmy bez paszportów. W końcu zgadzają się na 30 USD łapówki i oddają nam dokumenty.
Powoli mamy dość Azji, a do wszelkich służb mundurowych pozostanie mi chyba uraz do końca życia.
Tym razem jedziemy 68 godzin, mijając m.in. Czymkent, Turkestan, Morze Aralskie i Bajkonur. Co stacja, to przybywa ludzi i bagaży. Czego oni nie wożą: ziemniaki, cebulę, a w Turkestanie paru tubylców zarzuciło pociąg melonami tak, że nie można było przejść przez wagon.
Kierownik pociągu dostał łapówkę i około tony melonów schowano gdzie tylko się dało – pod podłogę, w sufit, przejścia między wagonami. Mieliśmy naprawdę niezłe przedstawienie i zabawę.
Po trzech dniach jazdy w strasznym upale znaleźliśmy się w Moskwie. Postanowiliśmy zostać w stolicy Rosji 3 dni. Pierwsze, co zrobiliśmy, to udaliśmy się do odbudowywanego i remontowanego obecnie Polskiego Kościoła Katolickiego przy ul. Priesnienskij Wał – stacja metra (
plan metra)
Biełorusskaja albo
1905 god, gdzie bardzo miły ksiądz pozwolił nam zamieszkać w stołówce dla robotników. Darmowe spanie w centrum Moskwy to naprawdę duża rzecz.
Następnego dnia bez żadnych problemów załatwiliśmy bilety do Brześcia – 198 rubli (8 USD) jeden – i rozpoczęli zwiedzanie miasta. Obowiązkowo zaliczyliśmy Kreml, mauzoleum Lenina, Galerię Tretiakowską, Muzeum Historyczne, cerkwie, Uniwersytet im. Łomonosowa, a ja dodatkowo Muzeum II wojny światowej i stadion na Łużnikach. Ogólnie Moskwa nie wywarła na mnie takiego wrażenia, obiecywałem sobie dużo więcej. Po 3 dniach intensywnego zwiedzania mieliśmy odciski na stopach, także z ulgą wsiedliśmy do pociągu relacji Moskwa – Brześć, którym w 16 godzin dojechaliśmy do granicy z Polską. W Brześciu, bardzo ładnie zresztą odnowionym, poszliśmy na drogowe przejście graniczne i tu, podzieliwszy się na dwójki, pojechaliśmy stopem do Warszawy, a stamtąd w 3 godziny dojechaliśmy pociągiem do Katowic, kończąc ostatni etap naszej wyprawy.
strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5