relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Rosja
Ukraina
Kazachstan
Kirgizja
zobacz trasę przejazdu:

trasa
wersja do druku:

AC.pdf

Czas trwania naszej wyprawy: 10 lipca – 10 sierpnia 1999

Uczestniczyło 9 osób: Gosia, Daria, Karolina, Magda, Ewa, Leszek, Andrzej, Radek i ja.



Katowice – Przemyśl – Lwów – Kijów


Przygotowania do naszego wyjazdu zaczęliśmy jakieś dwa tygodnie przed wyprawą. Polegały one na zdobyciu jakichkolwiek informacji związanych z Kazachstanem i Kirgizją. Nie było to wcale takie proste, gdyż okazało się, że większość dostępnych książek opisujących te kraje pochodzi jeszcze z czasów ZSRR. Mieliśmy do tego jeszcze mapę Rosji i to było właściwie wszystko.
Następny krok to wizy. Do paszportów wbito nam wizę AB*, która obowiązuje w Rosji i – jak myśleliśmy – również w Kazachstanie i Kirgizji. Jak się później dowiedzieliśmy, kraje te mają swoje odrębne wizy (będzie o tym w dalszej części). Przy okazji okazało się, że większość z nas ma zniszczone paszporty (pomarszczona folia w miejscu, gdzie są wszystkie dane) i trzeba było wymieniać je na nowe – na szczęście nie odpłatnie.
Pozostało nam jeszcze zrobienie zakupów – jedzenie (w tym mnóstwo zupek chińskich), dolary, filmy do aparatu fotograficznego i ... wyjeżdżamy.
Nocnym pociągiem z Katowic do Przemyśla dojeżdżamy na miejsce koło 7 rano. Stamtąd do granicy dojeżdżamy busem za 3 zł. Celnicy, gdy dowiadują się, dokąd jedziemy, kręcą z niedowierzaniem głową i... odradzają nam te rejony mówiąc, że tam niebezpiecznie. Wcale nas to nie zniechęca. Celnicy ukraińscy dodatkowo żądają od nas jakiegoś ubezpieczenia (ok. 2 USD), które jest tu wymagane od turystów, ale wykręcamy się, tłumacząc, że my tylko tranzytem, że mamy wizy, za które płaciliśmy, że jesteśmy studentami itd. Udało nam się ich zagadać i wymigać od kupna tego ubezpieczenia. Dzielnie spisało się przy tym pięć naszych dziewczyn, a wiadomo, że gdzie diabeł nie może...
Kijów Jesteśmy na Ukrainie. Przestawiamy zegarki o godzinę do przodu i z samej granicy jedziemy miejscowym PKS-em za 1 USD od osoby (można płacić w dolarach) do Lwowa (80 km). Po dwóch godzinach w strasznym upale jesteśmy na miejscu. Sprawdzamy pociągi do Kijowa, wymieniamy w kantorze pieniądze i kupujemy 9 plac kart (najtańsze miejsca leżące) na nocny pociąg (16 hrywien/osobę). Zwiedzamy i podziwiamy Lwów, powoli i z trudem odnawiany i remontowany, zaliczamy kilka cerkwi, operę, pomnik Mickiewicza, bazar i knajpkę z pysznym piwem (taniocha). Wszędzie można dogadać się po polsku – bardzo dużo lwowiaków mówi w naszym języku i ma jakieś polskie korzenie. Tak nam mija cały dzień. Wieczorem wsiadamy w pociąg i jedziemy do Kijowa.
Pociągi rosyjskie czy ukraińskie są ogromne (jak wszystko w byłym ZSRR) i nawet dość wygodne. Wagon z miejscami "plackartnymi" składa się z szeregu boksów, w którym są cztery miejsca leżące oddzielone korytarzem od dwóch innych. Takich boksów jest kilkanaście, na końcu wagonu jest miejsce na piecyk z kipitokiem – bezpłatnym wrzątkiem, z którego można korzystać do woli. Regułą jest, że prawie żadne okno w pociągu nie da się otworzyć, także po kwadransie wszyscy byliśmy zupełnie mokrzy. Co chwilę przechodził też ktoś przez przedział i próbował sprzedać wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia, ubrania, czytania. Warto mieć trochę drobnych hrywien (za dolary nic nie sprzedadzą), aby kupić piwo, wodę mineralną, chleb. Kładąc się spać, trochę baliśmy się o nasze plecaki, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podczas naszej podróży do Azji i z powrotem nic nam nie zginęło, a ludzie w pociągach okazali się bardzo mili, nawiązaliśmy wiele znajomości. Dniepr Rano przyjeżdżamy do Kijowa i od razu pakujemy się do Mc Donaldsa (koło dworca) na hamburgery i na poranną toaletę. Potem z powrotem na dworzec, żeby sprawdzić następne pociągi i kupić bilety. Okazuje się, że pociąg do Karagandy jeździ trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, czwartki i soboty. Tymczasem jest wtorek, godzina 9 rano, a my chcemy jechać dalej. Sprawdzamy jeszcze raz rozkład i znajdujemy pociąg do Akmoły (Astany), nowej stolicy (od 1998 roku) Kazachstanu. Idę z Leonem spytać się o bilety i okazuje się, że zostało tylko 7 plac kart, a do tego każdy podaje nam inną cenę biletów (i tak jest we wszystkich republikach – inna cena w kasie 1, inna w 2, jeszcze inną podają w informacji – paranoja). Krótko naradzamy się – ja jestem za tym, żeby jechać czwartkowym pociągiem do Karagandy, pada również propozycja, żeby jechać do Samary i tam przesiąść się na inny pociąg w kierunku Kazachstanu.
W końcu mój pomysł zwycięża i udaje nam się kupić 9 plac kart wmiestie (mamy miejsca koło siebie w jednym wagonie) za 215 hrywien (54 USD) jedna do Karagandy. W sumie bilety załatwialiśmy około 4 godzin, co w cale nie jest jakimś wynikiem – w Ałma Acie kombinowaliśmy bilety 2 dni.
Trzy dni w Kijowie spędzamy na zwiedzaniu wszystkiego, co tylko jest do zwiedzania: muzeum narodowe, muzeum malarstwa, dom, w którym mieszkał Bułchakow z przepiękną starą uliczką (rewelacja – polecam), muzeum Czernobyla, niezliczone cerkwie, zespół klasztorny – Pieczerską Ławrę, stadion Dynama Kijów. Niesamowite wrażenie robi kijowskie metro (plan metra) – chyba najgłębsze na świecie, oraz socrealistyczna zabudowa miasta. Samo miasto jest bardzo czyste i ładne, dużo się w nim remontuje (zwłaszcza cerkwie) i buduje. Ceny są zbliżone do naszych, widzi się sporo zagranicznych turystów.
Rozbijamy się nad Dnieprem, w którym pomimo brudnej, ale za to bardzo ciepłej wody, kąpiemy się codziennie. Podobnie robią tubylcy – na piaszczystym brzegu rzeki jak na plaży w Łebie wyleguje się mnóstwo ludzi. Wieczorem strasznie dokuczają nam komary, których jest tutaj mnóstwo, na nic zdają się wszelkie kremy i spraye. Te cholerne owady nic sobie z nich nie robią, atakując non–stop. Trzy dni mijają szybko i bardzo przyjemnie, także w czwartek bez żadnych przeszkód o godzinie 12 czasu miejscowego wsiadamy do pociągu relacji Kijów – Karaganda.
* od momentu wejścia Polski do UE zmieniły się wymagania wizowe przy wjeździe do Federacji Rosyjskiej.

strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5
2001 © dyszkin
design by dyszkin