relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Iran
zobacz trasę przejazdu:

trasa
wersja do druku:

Iran.pdf

Kish – Bander-e Langeh – Bander-e Abbas – Bam – Kerman – Mashhad
– Teheran – Warszawa – Katowice


Po 2 godzinach rejsu dopływamy do Bander-e Langeh, skąd taksówką (7 tys. IRR) jedziemy do dworca i wsiadamy od razu do autobusu do Bander-e Abbas (25 tys. IRR). Dosyć widokową trasą po 3 godzinach dojeżdżamy do celu. I tutaj znowu mamy przesiadkę z jednego busa do drugiego. Wyskakuję jeszcze tylko na szybko kupić jakiś prowiant na drogę i już ruszamy do Bamu (45 tys. IRR). Bam We wszystkich autobusach, którymi podróżowaliśmy cieszyliśmy się specjalnymi względami. Byliśmy częstowani ciastkami, kawą i herbatą. Nie inaczej było i tym razem, ba okazało się nawet, że kierowca pochodzi z Azerbejdżanu, także trochę z nim pogadałem po rosyjsku...
Po drodze mijamy szereg kontroli policyjnych, łącznie z wyciąganiem bagaży, raz też sprawdzają nam paszporty. W sumie nic dziwnego z Bamu do granicy afgańskiej jest nieco ponad 200 km. Wreszcie około północy dojeżdżamy do przedmieść Bamu skąd taksówka (20 tys. IRR) zabiera nas do Akbar Turist Guest House (pokój dwuosobowy za 200 tys. IRR). Zanim strudzeni po kilkunasto godzinnej podróży położymy się spać załatwiamy biurokratyczne obowiązki związane z meldunkiem. Dowiadujemy się też, że 5 miesięcy temu porwano jakiegoś japońskiego turystę i od tego czasu miasto zwiedzać można wyłącznie z obstawą policyjną. I rzeczywiście rano podjeżdża po nas dwóch policjantów na motorze, którzy będą nas ochraniać. Jednak motor okazuje się mało poręczny, dlatego też zostaje z nami tylko jeden z policjantów, z którym wyruszamy w miasto.
zniszczona cytadela w Bamie 26 grudnia 2003 roku o 5:26 Bam nawiedziło katastrofalne trzęsienie ziemi o sile 6,8o w skali Richtera niszcząc 80% budynków i zabijając według oficjalnych źródeł 30 tys. ludzi. O ile miasto odbudowało się ze zgliszczy, to niestety cała słynna starówka z cytadelą Arg-e Bam przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Obecnie dzięki pomocy UNESCO trwa odbudowa starożytnych ruin, choć trzeba przyznać, że tempo tych prac nie jest oszałamiające. Wszędzie piętrzą się sterty gruzu, gdzieniegdzie tylko widać pracujące grupki robotników.
My tymczasem pniemy się na sam szczyt ruin skąd roztacza się doskonały widok na okolice. Dopiero stąd można ocenić jaki ogrom prac trzeba wykonać aby przywrócić temu miejscu dawny blask. W drodze powrotnej częstujemy naszego policjanta owocami i zapraszamy go na zam-zama. Niestety bariera językowa jest nie do przebicia, mimo że mówi wolno i sylabami to w dalszym ciągu jest to... farsi. Wracamy zatem do hotelu a żeby było ciekawiej robimy to pick-upem, siedząc na pace i machając mijanym przechodniom. łaźnia w Kermanie W hotelu wbijamy się jeszcze na chwilę na internet żeby wysłać garść SMSów do domu i znajomych, gdyż od Yazdu nie mamy zasięgu w komórkach. W końcu wrzucamy nasze plecaki do auta i w asyście 4 policjantów z kałachami (!!!) zostajemy odwiezieni do autobusu, którym ruszamy do oddalonego o 300 km Kermanu (25 tys. IRR). Już po zmroku dojeżdżamy do miasta i oczywiście pierwsze co robimy to kupujemy bilety do Mashhadu (110 tys. IRR). Następnie zgodnie z sugestiami z przewodnika Lonely Planet wypytujemy taksówkarzy o Jalal Guesthouse. Okazuje się że jednak nikt o czymś takim nie słyszał. W pewnej chwili podchodzi do nas młody Irańczyk, który oferuje swoją pomoc w znalezieniu noclegu. Dwoma taksówkami jedziemy do owego guesthousu, który nie dość że znajduje się na końcu miasta to jeszcze jest piekielnie drogi (45 USD za dwuosobowy pokój). Ruszamy zatem dalej w poszukiwaniu czegoś tańszego i koniec końców lądujemy w Hostelu Milad (110 tys. za pokój z łazienką). Tutaj też żegnamy się z pomocnym Irańczykiem, który jeździł z nami przez 2 godziny w poszukiwaniu hotelu.
Holy Shrine w Mashhadzie Rano wstajemy niespiesznie i zaczynamy dzień tradycyjnie od sandwicha i soku. Następnie udajemy się na bardzo ładny bazar Vakil. Niestety słynna łaźnia Hamum-e Ganj Ali Khan jest zamknięta. Na otarcie łez pozostaje nam napicie się herbaty w restauracji Chaykhaneh-ye Vakil, która mieści się właśnie w dawnej łaźni. Miejsce to rzeczywiście jest bardzo ładne, a w środku panuje przyjemny chłód. W mieście jest jeszcze kilka zabytków, które skrzętnie zwiedzamy, robimy też ostatnie drobne zakupy na bazarze. Wszędzie czuć już noworoczne podniecenie oraz widać szał świątecznych zakupów. Wieczorem jedziemy na dworzec, skąd z tradycyjnym już opóźnieniem ruszamy w 16-sto godzinną podróż do Mashhadu. Niestety o ile do tej pory trafialiśmy na w miarę nowe autobusy o tyle tym razem jedziemy totalnym złomem, który na dodatek ma zepsute ogrzewanie. Nocna podróż przez pustynie przerywana kilkunastoma kontrolami policyjnymi staje się koszmarem. Wreszcie, co za ulga, jesteśmy na miejscu. I znów z pomocą jakiegoś Irańczyka kupujemy z wyprzedzeniem bilety do Teheranu (110 tys. IRR). bazar Z olbrzymiego terminala taksówką jedziemy do centrum miasta, gdzie niestety okazuje się, że interesujący nas hostel nie istnieje a w innych jest full. Lekko skołowani zastanawiamy się co robić dalej i wtedy Allah zsyła nam Valiego, który zaprasza nas do swojego domu, w którym cały parter jest przeznaczony do wynajęcia turystom. Niewiele się zastanawiając zabieramy się z nim miejskim busem na ulicę Bahar i tam zostajemy płacąc za pokój przyzwoitą cenę 110 tys. IRR (ze śniadaniem) + 30 tys. IRR za domowy obiad. Nasz gospodarz to prawdziwa skarbnica wiedzy; biegle włada angielskim, francuskim i niemieckim, jest też licencjonowanym przewodnikiem. Poznajemy też resztę rodziny: żonę oraz syna i córkę. Na obiad dostajemy typową irańską potrawę kuku-je sabzi czyli placek przyrządzany z jajka i ziemniaków z dodatkiem całej masy warzyw i ziół, do tego lavash czyli coś w rodzaju ni to placka ni to chleba oraz pyszną mizerię z czosnkiem. Wieczorem długo jeszcze gaworzymy z przesympatycznym Valim, po czym zmęczeni jeszcze poprzednią nocą w autobusie udajemy się na spoczynek. Teheran Rano Asia dostaje od gospodyni domu czador, który póki co chowa do plecaka i tak wyszykowani idziemy zwiedzać Mauzoleum imama Rezy, czyli świętego miejsca szyitów. Jest to olbrzymi 75-cio hektarowy kompleks, do którego rocznie pielgrzymuje około 12 milionów muzułmanów. Ogrom i przepych jakie tu panują robi naprawdę wrażenie. Biedna Asia żeby zwiedzić to miejsce musi być ubrana od stóp do głów w czarny czador szczelnie zakrywający każdą część ciała. Przed wejściem każdy wchodzący poddawany jest wnikliwej rewizji - nie można wnieść niczego poza telefonem komórkowym, którym zresztą robię kilka zdjęć. Co ciekawe według lonely planet do Holy Shrine wejść mogą tylko muzułmanie, mimo to w towarzystwie irańskiego przewodnika udaje i mnie się tego dokonać. Zwiedzanie całości zajmuje nam dobre 2 godziny, a na koniec trafiamy do głównego muzeum gdzie jest szereg wystaw filatelistycznych (są znaczki z Polski), numizmatycznych, malarskich, oraz nie wiedzieć czemu fauny i flory morskiej. Wracając z mauzoleum zaliczamy jeszcze nie warte uwagi Nader Shah Muzeum i na dłużej zatrzymujemy się na przepysznych sokach orzechowych. Teheran Wieczorem zostajemy odprowadzeni przez Valiego na dworzec, na którym trzeba się sporo nagimnastykować żeby znaleźć właściwe stanowisko, z którego jedzie interesujący nas autobus. Rzecz jasna i tym razem wyruszamy z godzinnym opóźnieniem, na szczęście całkowicie sprawnym i nieoczekiwanie pustym pojazdem.
Podróż przebiega bez żadnych przygód, tak że rankiem dojeżdżamy na południowy terminal w Teheranie. Szybko przesiadamy się na metro i po 20 minutach wita nas jak starych znajomych obsługa hostelu Mashhad. Dzięki dobrym połączeniom komunikacyjnym znaleźliśmy się w Teheranie nieco wcześniej niż planowaliśmy, ale baliśmy się, że przez noworoczne święto nouroz utkniemy gdzieś po drodze. Chcąc nie chcąc przez ostatnie 3 dni zwiedzamy trochę na siłę stolicę Iranu. Niestety większość atrakcji jest pozamykana, na uwagę zasługuje jedynie wizyta w Parku Jamshidiyeh, z którego roztacza się widok na całe miasto.
Wczesnym świtem w niedzielę 23 marca wylatujemy z Teheranu by po krótkim oczekiwaniu w Moskwie polecieć dalej do Warszawy. Tam z małymi perturbacjami związanymi z transportem miejskim, udaje nam się szczęśliwie dotrzeć do zaparkowanego samochodu, którym wracamy na święta do domu.

strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5
2001 © dyszkin
design by dyszkin