relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Egipt
Izrael
zobacz trasę przejazdu:

trasa
wersja do druku:

Egipt-Izrael.pdf

Eliat – Jerozolima – Ein Gedi – Betlejem – Tel Awiw – Frankfurt/Menem – Katowice


Odprawa po stronie Egipskiej idzie gładko i szybko, kupujemy znaczki wyjazdowe za 2 EGP każdy i kierujemy się w stronę izraelską. Tutaj najpierw przechodzimy krótką rozmowę z oficerem, potem prześwietlamy wszystkie bagaże i udajemy się do kolejnego oficera na kolejną rozmowę. Podczas przeglądania mojego paszportu znajduje on wizę irańską, w związku z czym kieruje mnie do jeszcze innego oficera emigracyjnego na przesłuchanie. Co ciekawe taką samą wizę miała Asia, jednak szczęśliwym trafem umknęła ich uwadze. wodospad Dawida Mnie natomiast po godzinnym przesłuchaniu i zadaniu mnóstwa dziwacznych pytań w końcu wypuszczono i pozwolono wjechać do Izraela. Z granicy wraz z dwoma przygodnie poznanymi Koreańczykami jedziemy taksówką (25 USD) do centrum miasta oddalonego od przejścia granicznego o ok. 8 km. Tutaj po dość słabym kursie wymieniamy 200 USD i kupujemy bilety na ostatni autobus do Jerozolimy (76 szekli/osobę). Ponieważ do odjazdu mamy jeszcze całą godzinę rozglądam się po najbliższej okolicy. Pierwsze, co rzuca się w oczy to niezwykle młodzi ludzie w mundurach z przewieszonymi przez ramię karabinami. W Izraelu służba wojskowa jest obowiązkowa, rozpoczyna się w wieku 18 lat; mężczyźni powoływani są na 3 lata, a kobiety na 2 lata. Jedynie ortodoksyjni Żydzi studiujący w szkołach religijnych jesziwach, są zwolnieni ze służby w armii.
Po krótkim spacerze po Eliacie wracam na dworzec, na którym spotykam dwójkę Polaków, z którymi jak się okazuje pojedziemy do Jerozolimy. Podróż wygodnym autobusem mija dość szybko, tak, że po 4 godzinach jesteśmy na miejscu. Stąd, oczywiście po obowiązkowych prześwietleniach bagażu, 20 minutowym spacerkiem udajemy się w okolice starego miasta, a konkretnie Damascus Gate gdzie zatrzymujemy się w Hotelu Palms (po targowaniu dormitorium 40 szekli/osobę). góralczyk syryjski Nazajutrz udajemy się z powrotem do centrum na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżamy do Ein Gedi (bilet w 2 strony 63 szekle). Przyjechaliśmy tutaj z dwóch powodów: po pierwsze Morze Martwe, po drugie rezerwat przyrody. Zaczynamy od tego drugiego, uiszczając uprzednio opłatę za wejście na teren parku w wysokości 25 szekli. Ścieżka, którą idziemy pnie się w górę, dookoła rosną palmy, śpiewają ptaki i biegają antylopy. Po około 20 minutach dochodzimy do wodospadu Dawida. Błękitna woda, która spływa z góry doskonale kontrastuje z żółtymi skałami, w których gnieżdżą się ptaki. Wszystko to tworzy bardzo malowniczy widok. My tymczasem kierujemy się w górę stromą ścieżką, miejscami ubezpieczoną poręczówkami. Mijamy wspaniały most skalny i schodzimy do źródełka, które tworzy małe oczko wodne. Tutaj spotykamy góralka syryjskiego, zwierzaka podobnego do naszego świstaka. Jest on oswojony do tego stopnia, że podchodzi na wyciągnięcie ręki, węsząc nosem w poszukiwaniu jedzenia. Wdzięcznie też pozuje do zdjęć, czym sprawia nam ogromna uciechę. Od tego miejsca zaczynamy 40 minutowe zejście do Morza Martwego. Tutaj kierujemy się na kamienistą plażę i mimo powiewającej czerwonej flagi wchodzimy do niesamowicie słonej wody. Niestety tego dnia wieje bardzo silny, zimny wiatr, który powoduje, że morze jest niezwykle wzburzone. Ogromne fale bardzo przeszkadzają w pływaniu, trzeba przy tym strasznie uważać, żeby woda nie dostała się do oczu. Dlatego też szybko kończymy kąpiel, bierzemy prysznic i wracamy do Jerozolimy. karteczki w ścianie płaczu Wieczorem udajemy się na zwiedzanie starego miasta. Labirynt ciasnych i gęsto zabudowanych uliczek nieco utrudnia orientację, choć raczej trudno się tutaj zgubić. Wreszcie dochodzimy do ściany płaczu, najświętszego miejsca judaizmu. Obowiązkowo przechodzimy kontrolę, a nasze małe plecaki zostają prześwietlone. Jak na czwartkowy, chłodny wieczór dość sporo Żydów modli się przy ścianie. Niesamowicie wyglądają karteczki z prośbami do Boga, które wciśnięte są w niemal każdą możliwą szparę w murze. Ściana Płaczu, zwana też Murem Zachodnim, to jedyna zachowana do dziś pozostałość Świątyni Jerozolimskiej, tzw. muru herodiańskiego, a jej nazwa pochodzi od żydowskiego święta opłakiwania zburzenia świątyni przez Rzymian, obchodzonego corocznie w sierpniu. Kręcimy się czas jakiś jeszcze po starówce, po czym wracamy do hotelu na spoczynek. W czwartkowy poranek udajemy się busikiem (4,5 szekli) wprost z naszego hotelu do Betlejem. A dokładnie do check pointu, przez który trzeba przejść, aby dostać się do autonomii palestyńskiej. Po tradycyjnym już prześwietleniu bagaży i zerknięciu w paszporty przechodzimy przez wysoki mur i taksówką za 20 szekli wraz z poznana parą Polaków udajemy się pod Bazylikę Narodzenia Pańskiego. Tutaj blisko 2 godziny zwiedzamy najstarszą chrześcijańską świątynię, wybudowaną ponad grotą, uważaną za miejsce narodzin Jezusa. mur od strony palestyńskiej Wydawać by się mogło, że miejsce to powinno kipieć złotem i przepychem, a tymczasem przyjemne zaskoczenie - jest tu bardzo skromnie. Obok bazyliki w przyległym kościele Św. Katarzyny moją uwagę przykuwa rzeźba św. Jerzego zabijającego smoka oraz bardzo ładna droga krzyżowa. Mocno przesiąknięci duchowymi uniesieniami udajemy się na bazar, gdzie kupujemy kilka drobiazgów, głównie do jedzenia. Wreszcie spacerkiem podziwiając fantastyczne graffiti na murze oddzielającym autonomię od Izraela wracamy do check pointu, skąd minibusem jedziemy pod Damaskus Gate. Wieczorem znowu zapuszczamy się w gąszcz uliczek starego miasta oraz odwiedzamy kilka centrów handlowych w pobliżu Jaffa Gate. Nazajutrz wstajemy dość wcześnie i autobusem miejskim nr 18 (bilet 6,20 szekli) jedziemy do Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem. Główna ekspozycja pokazująca życie i zagładę narodu żydowskiego umieszczona została w niezwykle ciekawym pod względem architektonicznym budynku. wagon w Yad Vashem Tworzą go dwie długie na 180 m płaszczyzny w kształcie odwróconego klina wcinającego się na głębokość kilkunastu metrów w skalne wzgórze. Zwiedzając poszczególne odnogi głównego korytarza, w którym cały czas panuje półmrok dochodzimy do miejsca, w którym płaszczyzny rozchylają się, a nas zalewa potok światła. Znajdujemy się na tarasie z widokiem na wzgórza otaczające muzeum. To przejście z mroku w światło jest po prostu niesamowite. Zresztą nie tylko to, bo obok, w budynku mauzoleum, upamiętniającym 1,5 mln zamordowanych dzieci żydowskich, znowu zaskoczenie. System luster odbijający tysiącami odbić płomienie kilkunastu świec i głos narratora odczytujący imiona, nazwiska, wiek i kraj pochodzenia małych ofiar nazistów wbijają dosłownie w ziemię. Tych symboli jest tu cała masa, choćby wagon bydlęcy, którym wożono więźniów do obozów koncentracyjnych, stojący na skraju przepaści czy drzewa upamiętniające Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata czyli tych, którzy narażając własne życie ratowali Żydów w czasie Holokaustu. ściana płaczu Cały kompleks, mimo iż pokazujący tak bolesną i okrutną historię, jest bez wątpienia wart odwiedzenia i moim zdaniem jest jednym z najciekawszych i najbardziej profesjonalnych muzeów, jakie miałem możliwość oglądać. 3 godziny zwiedzaliśmy Instytut Yad Vashem i było to absolutne minimum, niestety z racji tego, że był to piątek, a więc początek szabasu, muzeum zamykano tego dnia wcześniej niż w pozostałe dni. W sobotę niejako uziemieni przez szabas (nie działa transport publiczny) udajemy się na długi spacer po Jerozolimie. Zaczynamy od starego miasta, z którego kierujemy się na Wzgórze Oliwne, podziwiać wspaniałą panoramę miasta, by w końcu przez najstarszą część Jerozolimy - Miasto Dawida, wrócić do hotelu. W ostatnim dniu pobytu w Jerozolimie udajemy się wcześnie rano na Wzgórze Świątynne zobaczyć Złotą Kopułę, czyli meczet Omara. Niestety, meczetu nie można zwiedzać w środku, a wejście na samo wzgórze jest mocno ograniczone dla turystów, można tu przebywać tylko w określone dni o wyznaczonych godzinach. Po obfotografowaniu Złotej Kopuły wracamy do hotelu, skąd zabieramy nasze plecaki i ruszamy na dworzec autobusowy, z którego pierwszym możliwym autobusem (32,5 szekli) jedziemy wygodną autostrada do Tel Awiwu. Złota Kopuła Z dworca udajemy się na piechotę do Hostelu Murgraby. Niestety za nocleg ze śniadaniem w dosyć obskurnym dormitorium każdy z nas musi zapłacić aż 72 szekle. Na naszą korzyść przemawia darmowe Wi-Fi i bardzo dobra lokalizacja - mamy blisko zarówno do centrum, jak i na plażę, na którą zresztą zaraz się udajemy. Mając w pamięci kamieniste arabskie plaże doznajemy miłego zaskoczenia - naszym oczom ukazuje się piękna piaszczysta plaża, a samo morze okazuje się niezwykle ciepłe. Przed nami bezmiar Morza Śródziemnego, za nami wysokie budynki ekskluzywnych hoteli. Wieczorem próbujemy się wbić do jakieś knajpy na finał Pucharu Afryki, niestety nikt nigdzie nie ogląda zwycięstwa Egiptu nad Ghaną. Szkoda, gdyż od początku kibicowaliśmy faraonom i bardzo chcieliśmy zobaczyć ten finał. Następny dzień po połowie dzielimy na pływanie i opalanie oraz spacer po mieście. Zaczynamy od Bulwaru Rotshchilda, gdzie znajdują się pomnik założycieli Tel Awiwu oraz pomnik pierwszego burmistrza miasta - Dizengoffa, następnie oglądamy budynek do złudzenia przypominający znane budowle Gaudiego w Barcelonie, nieczynną fontannę Ognia i Wody, a w pierwszym izraelskim drapaczu chmur wyjeżdżamy windą na ostatnie piętro by podziwiać wspaniałą panoramę miasta. Tel Awiw z lotu ptaka I tak mijają nam te stosunkowo krótkie wakacje... Nazajutrz dość wcześnie opuszczamy hotel, najpierw busem nr 16 (6 szekli) na dworzec Ha Hagana, skąd pociągiem za 14 szekli jedziemy jedną stację na lotnisko Ben Gurion. Tutaj poddani zostajemy niezwykle skrupulatnej kontroli, oraz przesłuchani przez oficera, który zadaje masę dziwnych pytań. Co ciekawe po prześwietleniu bagaży przesłuchujący nas oficer ma listę wszystkich rzeczy, które przewozimy i bez otwierania plecaków potrafi spytać o słoik miodu, pumeksy czy sól z Morza Martwego. Na szczęście przechodzimy gładko tę kontrolę i w promieniach zachodzącego słońca wylatujemy z Izraela. Niestety dalej nie idzie już tak łatwo, z powodu mgły i śniegu mamy w sumie 1,5 godzinne opóźnienie, zarówno we Frankfurcie jak i w Pyrzowicach. I tak, wypoczęci i opaleni, znów wracamy do naszej wyjątkowo w tym roku srogiej zimy...
strona 1 | 2 | 3 | 4
2001 © dyszkin
design by dyszkin