relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Turcja
Syria
Jordania
Liban
zobacz trasę przejazdu:

trasa
wersja do druku:

Bliski Wschód.pdf
pogoda w Damaszku

Damaszek – Amman – Jerash – Morze Martwe – Maan – Petra – Aqaba


Następnego dnia wcześnie rano idziemy na dworzec autobusowy (około 300 m za muzeum narodowym), gdzie za 300 SP każdy z nas kupuje bilet do Ammanu. We wszystkich autobusach działa klimatyzacja, bardzo często zdarza się też tak, że jest w nich wręcz piekielnie zimno. Tak było i w tym przypadku. Dobrze, że znaleźliśmy jakieś koce na końcu autobusu, ale i tak szczękaliśmy zębami z zimna przez całą drogę. Amman by night Granica syryjsko-jordańska i znowu biurokracja goni biurokrację. Kontrola jordańska jest na dodatek bardzo skrupulatna, trzeba wyjąć wszystkie bagaże z autokaru, które zostają poddane mniej lub bardziej dokładnym oględzinom. Cała odprawa zajęła w sumie 2 godziny, po czym usłyszeliśmy powitalne Welcome to Jordan i tak znaleźliśmy się w tym pięknym kraju. Jeszcze tylko kilka godzin w autobusie i jesteśmy w Ammanie.
Z dworca autobusowego jedziemy taksówką za 1 dinara do Hotelu Baghdad, który znajduje się w centrum miasta. Oczywiście bierzemy miejsce na dachu (2 JD) i uderzamy do miasta. Obowiązkowo pijemy sok (0,5 JD) i jemy shawarme, czyli lokalny kebab (0,3 – 0,4 JD).
O ile w Syrii turystów spotyka się na każdym kroku, to - mimo że Jordania jest bardziej cywilizowana - jest ich tutaj znacznie mniej. Nic dziwnego, że budzimy małą sensację. Co chwilę ktoś nas zaczepia słowami: What's your name, Hello, Welcome. Na dłuższą metę jest to męczące, ale można się przyzwyczaić. W Ammanie jest niewiele zabytków, poza amfiteatrem i górującymi nad nim ruinami na pobliskim wzgórzu. Niemniej jest dobrą bazą wypadową dla krótkich wycieczek po atrakcyjnej okolicy. Tak więc następnego dnia jedziemy do Jerash zwiedzać ruiny (wstęp 5 JD - nie ma żadnych zniżek!). Po 5 godz. chodzenia w piekielnym upale, zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy do Ammanu, by kolejny dzień spędzić na załatwianiu w Ministerstwie Antyków i Turystyki jakiejkolwiek zniżki na zwiedzenie Petry, turystycznego i komercyjnego hitu Jordanii. Ma nam w tym pomóc pismo z uczelni potwierdzające nasz statut studenta archeologii. Oczywiście, nikt z nas nie studiuje nawet historii, jednak wysoko postawiony urzędnik "łyka" to i po 3 godz. załatwiania wychodzimy z 50% zniżką, podpisaną przez samego chyba ministra! A jest to nie byle jaka zniżka, gdyż wstęp do Petry kosztuje 20 JD (30 USD) od głowy, a my mamy prawo kupić bilety za 10 JD. Warto było stracić na to pół dnia.
Jerash Z Ammanu robimy jeszcze wypad nad Morze Martwe. Ponieważ wszystkie plaże wokół morza są płatne, polecam wejście od strony Hotelu Rest Hous, które jest najtańsze (3 JD). Na plaży są prysznice i możliwość kąpieli błotnych. Oczywiście, każdy z nas jest ciekaw, czy to, co czytał o Morzu Martwym, jest prawdą. I jest! Efekt jest po prostu niesamowity. W chwili, gdy zaczynam tracić grunt, nogi automatycznie unoszą się, a ja przyjmuję pozycję horyzontalną. Cała sytuacja tak mnie rozbawiła, że śmieję się na głos sam do siebie. Woda jest gorąca i wręcz tłusta, w dodatku po dłuższym moczeniu się sól zaczyna szczypać w pewne wrażliwe części ciała. Dobrze, że na plaży są prysznice. Przydaje się też woda mineralna, którą przywieźliśmy z Ammanu, gdyż w tutejszej knajpce jest kilkakrotnie droższa. To największa depresja na świecie, jest potwornie gorąco i na dodatek bezwietrznie. Należy uważać na słońce, gdyż bardzo łatwo można dostać udaru słonecznego. W wodzie warto założyć okulary przeciwsłoneczne - nie życzę nikomu, żeby mu chociaż kropla wody wpadła do oka, panowie, pamiętajcie też, aby rano się nie golić, bo marny wasz los.
Morze Martwe Jeszcze kilka słów o transporcie w stolicy Jordanii. Doskonałym wynalazkiem są tzw. service taxi, które obsługują ściśle określone trasy. Są to białe i bardzo stare mercedesy, w których oprócz kierowcy może jechać 5 osób. Ich atutem jest to, że są tanie (średnio 0,5 JD za przejazd). Wystarczy rano przed planowaną wycieczką poprosić recepcjonistę w hotelu, aby napisał po arabsku nazwę dworca (jest ich w Ammanie kilka), do którego chcemy dojechać, i wskazał drogę postoju obsługującego daną trasę service taxi.
Wieczorem wyjeżdżamy z Ammanu do Maan, który znajduje się po drodze do Petry. Tam zatrzymujemy się w jedynym hotelu, tym razem mamy pokój za 2,5 JD od osoby. O mieście wiemy tyle, że warto udać się w nim do pewnej knajpy, którą poleca LP. Jednak mamy pecha, gdyż jest zamknięta na cztery spusty. Pech to pech.
Na drugi dzień bierzemy taksówkę do Petry chyba za 4 JD. Prowadzi ją młody chłopak, który choć słabo mówi po angielsku, to cały czas nas zagaduje. W pewnym momencie zjeżdżamy z głównej drogi, by po chwili znaleźć się w środku winnic. Nasz kierowca zamienia dwa słowa ze swoim znajomym i po chwili mamy w aucie chyba ze 3 kilo świeżutkich winogron. Gratis! Tak po prostu, żeby podróż minęła nam przyjemniej. Petra Po godzinnej podróży dojeżdżamy do Wadimusy i lokujemy się na dachu w Wadimusa Spring Hotel (2 JD). Wieczorem oglądamy Indiana Jones - Ostatnia krucjata, gdzie jak wiadomo jest scena, którą kręcono w Petrze.
Rano pobudka o 6.00 i jedziemy do Petry. Każdy z nas oprócz aparatu fotograficznego dźwiga po dwie półtoralitrowe butelki wody i kanapki. Za tę samą wodę, za którą płacimy 350 filsów we wsi, w Petrze trzeba by zapłacić 1,5 JD. Nasze glejty działają bez zarzutu i wchodzimy do środka. Na początku wszystko wygląda tak jak skalne miasta w Adszpachu i Teplicach w Czechach. Za chwilę jednak wyłania się w całej krasie skarbiec, w którym Indiana Jones szukał świętego Graala. A w środku pustka - nie ma nic. Cały dzień krążymy po górach, słońce piecze straszliwie. O 18.00, po 10 godzinach spędzonych w Petrze, wracamy do hotelu, gdzie zakurzeni i głodni zażywamy kąpieli i jemy potężną kolację (szwedzki stół za 3 JD od osoby).
Kolejnym naszym celem jest noc na pustyni w Wadi Rum, ale zniechęcają nas informacje o upiornych cenach na pustyni. Może innym razem? Tak więc zamiast na pustynię jedziemy nad rafę koralową do Aqaby - kurortu nad Morzem Czerwonym. Z dworca autobusowego w Aqabie bierzemy taksówkę w kierunku granicy z Arabią Saudyjską, gdzie zaczyna się rafa koralowa. Tam rozbijamy się na kempingu Mohamed Sea, który znajduje się wprost na plaży. Jest czysty i tani (1 JD), w dodatku studenci mają 20% zniżki na wszystko! Można też korzystać z kuchni. Polecam gorąco.
Rozbijamy namioty, pożyczamy maski oraz fajki i do wody. Pierwszy raz jestem nad rafą koralową, no i brak mojego doświadczenia wychodzi na samym początku - nadziewam się ręką na jeżowca. Boli piekielnie. Okazuje się, że są specjalne wejścia do wody, znane tubylcom, na tyle głębokie, że można uniknąć spotkania z jeżowcem. Miejscowi ostrzegają nas też przed groźnymi lion (skrzydlica) i stone fish (pewnego Greka z naszego kempingu odwieziono do szpitala po tym, jak nadepnął na stone fish). Mimo "tylu" niebezpieczeństw – nurkujemy. Tego, co zobaczyłem, nie da się opisać żadnymi słowami. Czułem się jak w środku filmu przyrodniczego. Dookoła mnóstwo pięknych, kolorowych ryb różnej wielkości, olbrzymie ławice maleńkich rybek i mnóstwo przedziwnych stworzeń, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Jednym słowem BAJKA!!!
Ambicją każdego z nas było zobaczenie owej niebezpiecznej, a zarazem bardzo oryginalnej jeśli chodzi o wygląd, lion fish. I ostatniego dnia udaje mi się - widzę aż 5 "lajonek"!
Na kempingu Mohamed Sea byliśmy cztery dni i moim zdaniem była to najfajniejsza część naszego wyjazdu.
strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5
2001 © dyszkin
design by dyszkin