relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Argentyna
Chile
zobacz trasę przejazdu:

trasa
zobacz komplet zdjęć:

zdjęcia
film z sandboardingu:

Valle de la Muerte
wersja do druku:

Argentyna.pdf

Salta – Resistencia – Parque Nacional Chaco – Puerto Iguazu – Parque Nacional Iguazu (Argentina) – Parque Nacional Iguazu (Brasil) – Buenos Aires


lamy Pomimo późnej pory nie mamy problemu ze znalezieniem noclegu, gdyż załatwia to za nas jeden z wielu naganiaczy na dworcu, oferując nam całkiem sympatyczny hostel Backpacker i darmowy przejazd taksówką. Kupujemy więc bilety na następny dzień, na autobus do Resistencii (91 pesos) i jedziemy do hostelu (16 pesos ze śniadaniem). Tam po szybkiej kąpieli idziemy na pobliski plac w samym centrum miasta na pyszną kolację. Nazajutrz zwiedzamy Saltę, która okazuje się być bardzo ładnym miasteczkiem ze wspaniałą kolonialną zabudową, i mnóstwem zieleni. Wraz z Krzychem decydujemy się na wjazd kolejką na wzgórze św. Bernarda (12 pesos), z którego roztacza się wspaniały widok na całą okolicę. Jako że upał tego dnia jest wyjątkowo dokuczliwy to siadamy na szczycie w knajpce i raczymy się pysznym zimnym piwem o nazwie Salta. Zgodnie stwierdzamy iż, z racji tego że w okolicy jest mnóstwo atrakcji można by tu zostać spokojnie na 2-3 dni. Czas nas zaczyna jednak powoli gonić, tak że żeby wyrobić się z jedną z największych argentyńskich atrakcji jaką jest wodospad Iguazu musimy gnać do przodu. Z żalem opuszczamy późnym popołudniem Saltę po to by wcześnie rano znaleźć się w Resistencii. Salta Niestety zanim udaje nam się kupić bilet na kolejny nocny autobus do Puerto Iguazu (65 pesos), ucieka nam autobus do Parku Narodowego Chaco. Ponieważ następny jest dopiero w południe dlatego decydujemy się na pożyczenie samochodu (120 pesos), którym jedziemy do Parque Nacional Chaco (wejście gratis). Jest to bardzo mały rezerwat, w którym tak naprawdę nic nie ma. A powinna być cała masa zwierząt, o czym informują nas liczne tablice. Szkoda, pewnie ten potworny upał jaki tutaj panuje przegnał je głęboko w dżungle. Wracamy do Resistencii, oddajemy auto i po bardzo długich poszukiwaniach znajdujemy w końcu jakąś knajpę w której zjadamy obiad. Włóczymy się jeszcze później po tym mało ciekawym mieście by wreszcie, co za ulga, wbić się do klimatyzowanego busa i odjechać do Puerto Iguazu. Iguazu Wczesnym rankiem jesteśmy u celu. Pierwsze co robimy to rzecz jasna kupujemy bilet na następny dzień do Buenos Aires (137 pesos), a następnie udajemy się w poszukiwaniu hostelu. Żeby nie tracić cennego czasu bierzemy to co akurat jest blisko, wolne i tanie. Tak więc Błażej, Michał i Bartek lokują się w Iguazú Falls Hostel, a ja z Krzychem w El Guembe Hostel House (25 pesos od osoby ze śniadaniem). Po szybkiej porannej toalecie odjeżdżamy lokalnym busem do oddalonego o 20 km Parque Nacional del Iguazu. Tutaj pośrodku dżungli znajduje się ok. 250 wodospadów, które mają w sumie prawie 2500 m szerokości i osiągają wysokość 80 m. Najbardziej znane z nich to: Dwóch Braci, noszący nazwisko odkrywcy wodospadów Alvera Nuńeza Cabezy de Vaca oraz najwspanialszy - Gardziel Diabła (Garganta del Diabolo). Wstęp do parku kosztuje 30 pesos + opcjonalnie 45 pesos za możliwość podpłynięcie do kilku wodospadów łodzią. Rezerwat zwiedza się spacerując po licznych pomostach, które poprowadzono zarówno nad wodospadami jak u ich podnóża. Co jakiś czas można spotkać całe stada ostronosów polujących na jedzenie turystów. Zwierzę może i sympatyczne, ale strasznie wścibskie i bezczelne. My tymczasem podziwiamy cataratas pstrykając bez opamiętania masę zdjęć. Garganta del Diabolo Wreszcie nadchodzi czas na mały rejs potężną łodzią z dwoma 250 konnymi silnikami. Ubrani w kamizelki ratunkowe zajmujemy miejsca w łodzi i wpływamy w olbrzymią chmurę drobniutkich kropelek wody jakie unoszą się ze spadającej z wysoka wody. Efekt niesamowity, wewnątrz gęstej mgły nic nie widać a hałas spadającej wody zagłusza ryczące silniki. Wszystko to trwa 2-3 sekundy po czym wypływamy z tego kotła czarownic po to żeby zatoczyć krąg i wpłynąć ponownie. Fantastyczna sprawa. Szkoda, że ta przyjemność trwa tak krótko. Zupełnie mokrzy, ale bardzo zadowoleni udajemy się na ostatnią atrakcję jaką jest przejazd kolejką wąskotorową do najbardziej widowiskowego wodospadu Garganta del Diabolo. I rzeczywiście - nazwa jest iście adekwatna do tego co się nam ukazuje. Potężna ściana wody uderzająca w dół z trzech stron z ogromną siłą robi niesamowite wrażenie. Znów robimy dziesiątki zdjęć, z których każde wydaje się być lepsze od poprzedniego. Niestety dochodzi 18:00 i trzeba wracać żeby zdążyć na ostatni, powrotny pociąg. Po drodze udaje mi się wypatrzyć wspaniałego tukana oraz leżącego leniwie w wodzie kajmana.
Wieczorem w Puerto Iguazu mamy możliwość uczestniczyć w wielkiej fieście na zakończenie karnawału. Przez miasto przetaczają się dziesiątki tańczących w rytmach samby młodych, skąpo ubranych dziewcząt. Do tego wszędzie słychać głośne bębnienie całej masy przeróżnej wielkości bębnów, w które rytmiczne uderza jeszcze większa liczba chłopców. Ten rewelacyjny spektakl trwa do białego rana. Iguazu Po bardzo krótkiej i niewyspanej nocy odjeżdżamy pierwszym autobusem o 7:00 rano do Brazylii żeby zobaczyć brazylijską część Parque Nacional do Iguaçu. Tutaj na granicy nie ma praktycznie żadnych formalności, wszystko przebiega sprawnie i szybko. Co ciekawe kontroli brazylijskiej nie ma w ogóle. Jakiś kilometr za granicą przesiadamy się do kolejnego busa, który jedzie bezpośrednio do bram parku. Nie mamy co prawda tutejszej waluty - reali, ale na szczęście można płacić argentyńskimi peso i dolarami. O godzinie 9:00 lokalnego czasu (+1 godz. w stosunku do Argentyny) stajemy pod kasami, niestety okazuje się że kasy otwierają o godzinie 10:00. Co za debilizm, musimy zatem uzbroić się w cierpliwość i czekać wraz z gęstniejącym z minuty na minutę tłumem. W końcu otwierają, płacimy VISĄ, w sumie tyle samo ile płaciliśmy dzień wcześniej i wsiadamy do parkowego autobusu, który zawozi nas pod Gardziel Diabła. Tutaj najpierw oglądamy wodospad z wieży widokowej, po czym zjeżdżamy windą w dół, gdzie w tęczowej aureoli prezentuje się jeszcze ładniej. Iguazu Z racji tego że do parku wjechaliśmy pierwszym autobusem możemy spokojnie napawać się widokami, bez ścisku i dzikich tłumów których tu zawsze pełno. Niestety czas nas goni, gdyż o 14:00 z Pouerto Iguazu powinniśmy wyjeżdżać do Buenos Aires. Nic dziwnego zatem, że jesteśmy jedynymi pasażerami autobusu opuszczającego rezerwat. W oczekiwaniu na kolejny autobus tym razem już do granicy, otrzymujemy propozycję przejazdu za 50 pesos taksówką bezpośrednio do Puerto Igazu. Niewiele się namyślając wsiadamy i w 15 minut jesteśmy na granicy. Niestety olbrzymia kolejka zniechęciła naszego kierowcę do czekania na odprawę, dlatego rzuciwszy pogardliwe Argentina... opuścił nam cenę przejazdu do 40 pesos i zasugerował busa (jeżdżą bez oczekiwania w kolejce). Tak też zrobiliśmy, po szybkiej odprawie złapaliśmy paragwajski autobus i płacąc 3 pesos od osoby wróciliśmy do Puerto Iguazu.
Jak się okazało nasz pośpiech był zbyteczny, gdyż autobus podstawiono z 3 godzinnym opóźnieniem, co jest ewenementem bo generalnie w Ameryce Południowej ten środek transportu na ogół jest bardzo punktualny. W końcu opuszczamy Iguazu i po nocnej jeździe docieramy rano na Retiro Terminal de Omnibus, skąd metrem (plan metra) jedziemy do centrum. W okolicy ulicy 9 lipca znajdujemy całkiem sympatyczny hostel w cenie 25 pesos ze śniadaniem od osoby. Buenos Aires Na zwiedzanie Buenos Aires pozostało nam w zasadzie popołudnie, cóż więc poza ścisłym centrum możemy zobaczyć? Niewiele, zresztą dziwnym trafem wszystko jest w remoncie, pozamykane, bądź też jak w przypadku gmachu kongresu czy budynków na Plaza de Mayo otoczone wysokim płotem. Jedynie biały obelisk na ulicy 9 lipca dumnie prezentuje się z każdej strony.
Wieczorem idziemy na tradycyjny argentyński stek czyli lomo do jednej z licznych knajp. To najbardziej popularna argentyńska potrawa, choć trzeba przyznać że w Buenos Aires najlepiej ją przyrządzają. Po kolacji przenosimy się na pobliski plac, gdzie popijając piwo przyglądamy się parom tańczącym równie słynne argentyńskie tango. Późną nocą wracamy do hotelu na ostatni już nocleg w Ameryce Południowej. Rano taksówką (55 pesos) jedziemy na lotnisko. Tutaj musimy jeszcze zapłacić opłatę lotniskową (18 USD), po czym odlatujemy do Rzymu. W Rzymie mamy aż 6 godzin na kolejny samolot do Warszawy, tak że nie wiele się namyślając jedziemy podmiejskim pociągiem (5,50 EUR) do centrum miasta. Szybkim krokiem przemierzamy wieczne miasto oglądając po drodze Coloseum, Forum Romanum, Fontannę di Trevi czy hiszpańskie schody. Rzecz jasna po drodze zaliczamy obowiązkową pizze. Nieco spóźnieni ostatnim możliwym pociągiem wracamy na lotnisko, skąd odlatujemy do Polski.
strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7
2001 © dyszkin
design by dyszkin