relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Argentyna
Chile
zobacz trasę przejazdu:

trasa
zobacz komplet zdjęć:

zdjęcia
film z sandboardingu:

Valle de la Muerte
wersja do druku:

Argentyna.pdf

Santiago de Chile – Antofagasta – San Pedro de Atacama – Gejzery el Tatio
– Salar Atacama – Laguna Miscanti – Salta


San Pedro de Atacama Po dwudziestogodzinnej jeździe wieczorem zajeżdżamy do drugiego pod względem wielkości miasta w Chile. Niestety znów mamy pecha, bo następny autobus z wolnymi miejscami do San Pedro de Atacama (5100 pesos) jest dopiero w południe następnego dnia. Zostajemy więc na przymusowy nocleg w Antofagaście. Wieczorem nie bez trudu znajdujemy jakąś knajpę, w której zjadamy obfity posiłek. Znajdujemy też całkiem sympatyczny pub, w którym zostajemy na kilka browarków. Tak pokrzepieni wracamy do hotelu by zasnąć pierwszy raz od 2 dni w prawdziwym łóżku. Rankiem udajemy się na zakupy do położonego wprost na plaży hipermarketu, po czym w towarzystwie pelikanów zasiadamy do śniadania nad Pacyfikiem. W samo południe odjeżdżamy do Atacamy i wieczorem jesteśmy już w przepięknie położonej oazie, otoczonej ośnieżonymi wulkanami. Znów tracimy sporo czasu żeby znaleźć tani i przyzwoity hotel, w końcu decydujemy się na Hostel San Pedrinio (5000 pesos) Dzień kończymy nieoczekiwanie o 5 rano na pustynnym ognisku z tubylcami, śpiewając, tańcząc i drinkując z przesympatyczną ekipą. Jednym słowem... nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji...
Valle de la Muerte San Pedro de Atacama to miasteczko jakby żywcem przeniesione z XIXw. Małe, wąskie uliczki pozbawione bruku z białymi budynkami krytymi na ogół strzechą, dużo rowerów, niesamowity klimat i urok, oraz przepiękna okolica i masa atrakcji sprawiają, że miejsce to jest niezwykle popularne wśród turystów. Z myślą o nich jest tutaj całe mnóstwo agencji turystycznych, hoteli i przeróżnych knajp i knajpeczek. I właśnie jedną z takich agencji (Atacama Conection) odwiedzamy na drugi dzień, wykupując kompleksowo cały pakiet wycieczek, za który ze zniżką płacimy 60 USD od osoby (bez opłat za wejścia do rezerwatów). Na pierwszą z nich jedziemy już po południu. Na początek spacer po przepięknej Dolinie Śmierci (Valle de la Muerte), potem przejazd do kolejnej - Doliny Księżyca (Valle de la Luna) z niezwykłymi formami skalnymi i gwóźdź programu zachód słońca na pustyni. gejzery El Tatio To ostatnie mocno naciągane i przereklamowane. Wieczorem tradycyjnie już zabawiamy w którymś z pubów, wyrównując poziom płynów, które nam zabrało pustynne słońce i upał. W kolejnym dniu wykupujemy bilety na autobus do argentyńskiej Salty (30 tys. pesos), a popołudniu pożyczamy rowery i deski piaskowe (5000 pesos za komplet) i jedziemy do Doliny Śmierci na sandboarding. Bawiłem się w to już kiedyś w Peru, tak że w przeciwieństwie do reszty ekipy nie mam specjalnych problemów ze ślizganiem się po piaskowych wydmach. Wykręcam całkiem niezłe prędkości, ale jak to bywa bardzo często, ostatni zjazd kończy się spektakularnym upadkiem i bardzo bolesnym stłuczeniem biodra. Z wielkim trudem wsiadam na rower i wracam do miasteczka. Dobrze, że tego dnia nie mamy w planach żadnych więcej atrakcji bo wszelkie poruszanie się sprawia mi olbrzymi ból.
Tej nocy śpimy bardzo krótko bo już o 4 rano wyjeżdżamy na gejzery El Tatio, które swoją największą aktywność mają o wschodzie słońca. To najwyżej położone gejzery świata, bo na wysokości około 4300 mnpm. Pierwszy raz mam okazję oglądać tego typu zjawisko i muszę przyznać, że jest to coś fantastycznego. Dookoła unosi się para z gotującej się wody, wszędzie też słychać charakterystyczny bulgot. Co raz też jakiś gejzer strzela w górę strumieniem wody. Niestety nasz przewodnik goni nas okrutnie i nie zabawiwszy tu zbyt długo wracamy do Atacamy. wioska Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w niezwykle maleńkiej, przepięknie położonej wiosce. Tych kilka chałup i kościółek na wzgórzu, oraz pasące się wokół lamy prezentują się niezwykle malowniczo nadając temu miejscu niezwykły urok. Jednak i tutaj nie dane jest nam nacieszyć się widokami. Zapędzeni do busa wracamy do San Pedro de Atacama. Wieczorem tradycyjnie krzepimy się piwem w jednej z knajp. Następnego dnia wyjeżdżamy na ostatnią już tym razem całodniową wycieczkę po okolicy. Na początek podziwiamy flamingi nad Laguną Chaxa, która stanowi część olbrzymiego Salaru Atacama. Przepięknie prezentują się te różowe ptaki na tle ośnieżonych wulkanów z dominującym nad pozostałymi wulkanem Licancabur (5920 mnpm).
Następnie wyjeżdżamy nad położone na wysokości 4200 mnpm Laguny Miscanti i Minique. Oczom naszym ukazuje się widok wręcz bajkowy. Jakby ktoś całą okolicę pomalował kredkami, tak intensywne są tutaj kolory. Dominuje błękit nieba i jeziora, żółć roślinności i biel chmur oraz ośnieżonych szczytów. Rewelacja. Aż żal, że znów tak krótko jesteśmy w tak przepięknym miejscu. salar z flamingami W drodze powrotnej zatrzymujemy się na lunch w wiosce Toconao, a stamtąd już prosto wracamy do San Pedro. Wieczorem pożegnalną imprezą zamykamy nasz pobyt w Chile. Rankiem z plecakami przenosimy się na rynek, gdzie wcinając śniadanie czekamy na nasz autobus do Salty. Nieco spóźnieni ruszamy w końcu by po około 3 km stanąć do chilijskiej odprawy granicznej. Rzeczywista granica jest kilkadziesiąt kilometrów stąd, ale z racji tego, że dalsza okolica to totalne pustkowie i bardzo wysokie góry, Chile umiejscowiło swój punkt graniczny właśnie w San Pedro de Atacama. Mimo iż przed nami nie ma żadnych pojazdów, formalności zajmują aż 1,5 godziny. Wreszcie jedziemy dalej. Droga pnie się cały czas w górę by w końcu osiągnąć niebywałą wręcz wysokość prawie 4800 mnpm. Palące do tej pory słońce zostaje przesłonięte deszczowymi chmurami, a padający deszcz wkrótce przechodzi w śnieg. My tymczasem zjeżdżamy do przełęczy Jama (Paso de Jama) i tu na wysokości 4300 mnpm stajemy grzecznie w ogonku czekając na swoją kolej tym razem do argentyńskiej odprawy. Laguna Miscanti To niezwykle wysoko położone przejście graniczne dla części podróżnych okazuje się być wręcz zabójcze. Brak tlenu powoduje, że ludzie chodzą na pół przytomni, nic więc dziwnego że wszystko przeciąga się w nieskończoność. Do tego ta cholerna argentyńska biurokracja. W między czasie mamy możność oglądania w akcji labradora, który wyraźnie zainteresował się wełnianym obrusem w jednej z walizek któregoś z podróżnych. Pomimo że celnicy nic nie znaleźli delikwentów skierowano na rewizję osobistą a ich auto odholowano do dokładnej kontroli. My tymczasem po 3 godzinach ruszamy w dalszą podróż. Droga bardzo długo biegnie jeszcze przez wysoki płaskowyż by wreszcie kilometrami niezwykle śmiałych serpentyn zejść do San Salvador de Jujuy. Tutaj część pasażerów wysiada, a my jeszcze kilka godzin przemierzamy do Salty, do której dojeżdżamy mocno spóźnieni tuż przed północą. W planach mieliśmy nocny przejazd od razu do Resistencii, ale z braku autobusu zostajemy na 1 dzień w Salcie. Jak się okaże była to całkiem trafna choć niezamierzona decyzja.
strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7
2001 © dyszkin
design by dyszkin