relacje z wypraw              galeria              o mnie              ciekawostki
informacja o krajach:

Ekwador
Peru
Boliwia
zobacz trasę przejazdu:

trasa
Ameryka.pdf

Quito – La Mitad del Mundo – Otavalo – Huaquillas – Lima


Na drugi dzień spakowani, wybraliśmy się wcześnie rano do La Mitad del Mundo, które leży dokładnie na równiku. Lokalnym autobusem po około godzinie dotarliśmy do celu. W miejscu gdzie przebiega równik znajduje się pomnik z platformą widokową a dookoła mnóstwo knajpek i straganów z typowym shit for turist. Oczywiście obfotografowaliśmy się na równiku z każdej strony i przypieczętowaliśmy to ekwadorskim piwkiem. Pokręciliśmy się jeszcze trochę po okolicy i znowu lokalnym busem wróciliśmy do Quito, gdzie przesiedliśmy się na inny autobus jadący do leżącego na półkuli północnej Otavalo (1,5 USD), które słynie z indiańskich targów, na których można kupić różne indiańskie rękodzielnictwa. Miasteczko jest małe i bardzo ładne, jest mnóstwo tanich hoteli no i cel naszej wycieczki – indiański targ, na którym rzeczywiście można kupić mnóstwo ozdób, szali, bluz, kocy, czapek - całość w klimatach indiańskich. Wszystko to bardzo ładnie razem wygląda a ceny odpowiednio utargowane są do zaakceptowania. Równik W Otavalo zostaliśmy na noc, i na drugi dzień, po południu wróciliśmy do Quito, skąd nocnym autobusem pojechaliśmy do granicy z Peru (7 USD). We wszystkich autobusach jeżdżących po Ameryce Południowej panuje zwyczaj reklamowania różnych produktów (na ogół spożywczych) przez różnych sprzedawców. Polega to na tym, że delikwent wchodzi do autobusu i wygłasza mowę pochwalną na cześć tego co sprzedaje, nie rzadko jest to rymowany 10 minutowy poemat!!! Po takim wstępie, przechodzi po całym autobusie i wręcza każdemu reklamowany produkt celem dodatkowego zachęcenia do kupna. Ci którzy zdecydują się go skosztować – płacą później jakieś grosze za to co zjedli i biznes się kręci. Czasami w jednym autobusie było kilkanaście takich promocji, niektóre w odstępach kilku minutowych. Do dziś nie zapomnę miny jednego z promotorów, który sprzedawał w ten sposób cukierki. Oczywiście jak wszyscy pasażerowie dostaliśmy garść do ewentualnej degustacji, po czym Gośka wręczyła mu również garść naszych polskich cukierków, na co chłopak zrobił wielkie oczy i po prostu go zatkało, a my mieliśmy niezły ubaw.
Myśmy tymczasem dojechali po 12 godzinach do Huaquillas granicznej miejscowości leżącej po stronie Ekwadorskiej. Zmęczeni całonocną podróżą, wczesnym rankiem wysiedliśmy z autokaru i momentalnie zostaliśmy otoczeni przez koników i taksówkarzy. Pierwsi proponowali wymianę pieniędzy, drudzy dojazd do Peru. Jak się później okazało jedni i drudzy byli w zmowie a na celu mieli oszukanie naiwnych, czyli nas - turystów. Trzeba przyznać że podeszli nas bardzo sprytnie, wykorzystując naszą niewiedzę i zmęczenie. Żeby dojechać do granicy potrzebowaliśmy sole, żeby mieć sole musieliśmy wymienić je u koników (była 5:00 rano i banki były zamknięte). Do dzisiaj pluje sobie w brodę że wymieniliśmy aż 70 USD (na trzy osoby). Zbajerowali nas tym, że za granicą nic nie ma i musimy dojechać za sole do najbliższego miasta skąd jeżdżą autobusy do Limy. No i wcisnęli nam lewe banknoty, fakt że bardzo dobrze podrobione, bo miały i znak wodny i metalowy pasek wtopiony w papier. Jakoś nie zorientowałem się, że podejrzenie może wzbudzić fakt, iż wszystkie banknoty aż pachniały nowością. Indiański targ Przejście graniczne zaliczyliśmy bez większych przygód (nasze wizy, które nie bez trudu dostaliśmy w Warszawie okazały się prawdziwe) i taryfą dojechaliśmy do Aguas Verdes, pierwszej mieściny w Peru. Tutaj właśnie kupując bilety na autobus do Limy (40 soli) dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy perfidnie oszukani. Mądry Polak po szkodzie jak się mówi – znaleźliśmy jakiś kantor i wymieniliśmy następne baksy, przy okazji przechodząc naukę odróżniania fałszywek od prawdziwych soli. Później muszę się pochwalić byłem ekspertem w odróżnianiu lewizny i już nikt więcej nam nie wcisnął lewej kasy. W Aguas Verdes nie zagościliśmy długo, gdyż mieliśmy autobus prosto do Limy, który praktycznie cały czas trzymał się zachodniego wybrzeża kontynentu. Nowoczesny, wygodny i szybki autobus pokonał dystans ponad 1400 km w niecałą dobę, tak że kolejnego dnia wcześnie rano znaleźliśmy się w Limie. W Ameryce Południowej przewoźnicy są w większości prywatni, każdy z reguły obsługuje jedną bądź kilka linii. Nasz obsługiwał tylko połączenia między Ekwadorem a Limą, tak że chcąc jechać dalej (w planach mieliśmy zwiedzanie Limy na samym końcu), musieliśmy znaleźć biuro innego przewoźnika. Nie było to specjalnie trudne, po prostu trzeba było przejść na drugą stronę ulicy. I tutaj mieliśmy szczęście, od razu kupiliśmy bilety i pojechali do oddalonego o prawie 250 km od Limy – Pisco (12 soli).
strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6
2001 © dyszkin
design by dyszkin